Poranek wstawał leniwie, wiem, bo obserwowałem jego leniwe wstawanie zza kierownicy. Myślałem, że gdy rano wyjeżdżać będę z parkingu, będzie świtać. Niestety dzisiaj wyjątkowo wyprzedziłem świt i witałem się z nim, jadąc na poszukiwania parkingu. Powoli robiło się widno, a ja mogłem dojrzeć góry i jezioro, których poprzedniego dnia z uwagi na wszechogarniającą ciemność, nie widziałem. Tako też skoro pojawiły się góry, a czasu miałem dość, zatrzymałem się na parkingu przy drodze, by rozruszać zaspaną migawkę.
Jakaż to wygoda spać w samochodzie. Rano po zjedzonym śniadanku w cieplutkim domku na kółkach, można przystąpić prawie od razu do jazdy, prawie bez wychodzenia do zimnego, jeszcze nierozgrzanego promieniami słoneczka, świata. Ale wróćmy do szukania parkingu. Otóż po tym, gdy z jednego mnie wygoniono i zatankowałem... i objechałem miasto tam i z powrotem..., tak z pięć razy, dojrzałem w końcu wąski zjazd w tunelu i postanowiłem tam właśnie spróbować. Miejsc było dość, były tylko dość ciasne, zająłem, więc dwa i poszedłem zwiedzać, bo przecież jestem w Hallstatt!
Choć pogoda była, jaka była, miasto nie narzekało na brak turystów. Jedyne, na co narzekać mogli turyści, to późno otwierane kawiarenki. Ja narzekałem. I tak, gdy palce już mi zgrabiały i napić się chciałem pożywnej i cieplutkiej kawki w mleczkiem, ze zgrozą przyjąłem do wiadomości, że muszę jeszcze przynajmniej godzinę marznąć. Ponarzekałem, więc i poszedłem dalej i dalej... I jeszcze dalej.
Gdy się w końcu doczekałem, nie mogło skończyć się tylko na kawie. Niech się, zatem stanie smaczność i na stół wjechał Apfelstrudel. A gdy ja się zajadałem alpejskim specjałem, Kapelusz zdobył nowe odznaczenie i tak narodziła się w nim pasja, by całą taśmę rypsową obwiesić odznaczeniami. Pierwsze zdobył właśnie w Hallstatt.
Ogrzany, czy też rozgrzany i najedzony, wróciłem na wąskie uliczki nadjeziornej mieściny. No właśnie, jezioro, może by się mu lepiej przyjrzeć. Woda zimna, z nieba co jakiś czas popaduje, ale zdaje się to nie przeszkadzać łabędziom i kaczkom, które świetnie się bawią z turystami i ich aparatami w chowanego. Wyostrzyłeś już? I wykadrowałeś? To ja spływam zanim wciśniesz spust migawki. Albo odwrócę się do Ciebie kuprem, a co też mam ładny! - Zdawał się mówić łabędź.
Obszedłem miasteczko wzdłuż i wszerz, a tam gdzie nie doszedłem nogami, byłem już przecież autem. A tak serio, to chciałem sobie zostawić troszkę na wiosenna wizytę w Hallstatt, teraz wiem, co chce tam jeszcze zobaczyć, zatem na pewno tam wrócę. Tymczasem, wymijając, coraz to większy tłum turystów, skierowałem się na powrót do auta, czyli pod górkę, po znów wąskich ścieżynkach. Ale jeszcze tu cyknę i tu..., a i może jeszcze tutaj...
Wspinałem się po betonowych schodach na parking, gdzie czekał na mnie zaparkowany i już stęskniony busik. Co chwila spoglądając za siebie na to niezwykłe miejsce. Jeszcze tylko jeden rzut oka, jedno spojrzenie na to od dawna wymarzone miasteczko. I ruszyłem dalej w stronę gór..
Autostrada jak to zwykle bywa, nudna i pełna korków, ale z krótkim pobytem w Niemczech, doprowadziła mnie do celu. Celem w tym przypadku był mały kemping nad jeziorem w Tyrolu. Wyjątkowo wybrałem kemping, bo musiałem zaopatrzyć się w wodę i wyopatrzyć zużytą wodę. Niestety śnieg dalej padał, więc zmokłem i zmarzłem przy tym niemiłosiernie. W nagrodę poszedłem przed snem rozgrzać się do knajpy na czekoladę z rumem. A potem już tylko smaczne i wygodne lulu w ciepluteńkim busiku.
Pozdrawiam
Qbala Kapelusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz