Święta, święta i po świętach, jak to mówią maruderzy. Korzystając z poświętowego wolnego, zaprowadziły mnie nogi, a bardziej koła, do Legnicy. No dobra sam z siebie tam nie pojechałem, przekonała mnie pewna szalona Blondynka, której pierwej pragnę posłać najserdeczniejsze pozdrowienia. Słoneczna Blondynko, bądź więc pozdrowiona i uśmiechaj się wciąż i wciąż, oraz serdeczne podziękowania za bycie moim przewodnikiem przez granice fikcji i rzeczywistości.
Muszę przyznać, że nigdy nie ciągnęło mnie specjalnie do Legnicy. Od takie tam miasto, cóż może w nim być wyjątkowego? Sytuacje zmieniła lektura książki, o przygodach Roberta Karcza - archeologa, awanturnika czy też poszukiwacza przygód, choć to przygody częściej znajdowały jego. Akcja książki dzieje się właśnie w Legnicy. Dlatego też z czystej ciekawości zapragnąłem odwiedzić to miasto i sprawdzić gdzie ów bohater biegał. Czy też jeździł swym niezwyczajnym samochodem. Spacer po Legnicy rozpoczęliśmy od Lasku Złotoryjskiego, w którym znajduję się stary szpital, w którym to - według książki - ukryte było.... a nie będę wam zdradzał co, przeczytajcie książkę!
Po lasku przyszedł czas na miastko, a jak miasto to i rynek, a jak rynek i święta to świąteczne iluminacje. Mało miast w Polsce może poszczycić się tak bogatymi i wyjątkowymi świecidełkami świątecznym. Lecz by je zobaczyć, należało poczekać do zmroku. Słoneczko leniwie zbierało się, by ubarwić niebo ciepłymi, acz ostatnimi tego dnia promykami, po to, by następnie zajść i ustąpić miejsca księżycowi. Z otwartym obiektywem czekałem na te ciepłe barwy z nadzieją, że zamalują moje zdjęcia i nadadzą im czaru.
Wraz z uchodzeniem słoneczka, na sile przybierała ciemność. Legnica nie pozwoliła jednakże, aby mrok ogarnął nas do cna i czym prędzej rozświetliła się kolorowymi i wesoło migającymi światełkami. Wszyscy na to czekaliśmy, na twarzach dzieci pojawiły się uśmiechy i rozpoczął się harmider - kto pierwszy do Mikołaja. Aparat też jakby radośniej zaczął strzelać migawką, zdjęcie za zdjęciem, zapamiętywałem te piękne chwile w szeregi zer i jedynek.
Oblicze miasta zmieniło się w jednej chwili, (ale ja tu pier**le bez sensu) a mi palce zaczynały sztywnieć od mrozu. Zdjęcie za zdjęciem, figura za figurą, a co jedna to ciekawsza. Spacerowaliśmy uliczkami Małej Moskwy podziwiając te urocze światełka, w głowie robiąc rachunek za prąd i zastanawiając się czy to właściwy cel by wydawać pieniądze podatnika.
Największym zainteresowaniem, cieszył się Mikołaj. Tu w Legnicy, z uwagi na brak śniegu, Mikołaj nie jeździ saniami, renifery też jakby zastrajkowały. Na szczęście święty nie musi obawiać się drożejącej benzyny i przyjechał tutaj motocyklem. Ciekawe ile reniferów mechanicznych ma jego pojazd.
Dla siebie znalazłem jednak coś ciekawszego, piękniejsze i w lepszym guście. Kolej żelazna ze światełkami, o tak!!!!! Ciuchciąg, pociąg oblegany przez dzieci bardziej niż motocykl z Mikołajem. Choć i tak wszyscy wiemy, że ten pociąg stał tam specjalnie dla mnie i tylko dla mnie. Okazałem, więc moje miłosierdzie i pozwoliłem dzieciarni dalej się bawić, a my udaliśmy się ogrzać ręce.
Qbala miłosierny, Kapelusz litościwy. Może i ja kiedyś zostanę świętym.... Może kiedyś.... Ale jeszcze nie teraz, teraz muszę sobie skrzydełka przyprawiać sam, niestety aureolki nie znalazłem, ale przecież mam Kapelusz!!!!!
![]() |
Foto by Dorota Czerwonka |
Pozdrawiam
Qbala Kapelusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz