
Pomimo nocnej zmiany czasu, z zimowego na letni, o której zupełnie zapomniałem, udało mi się nie zaspać na wschód słońca. Miejscówkę znalazłem i zarezerwowałem sobie poprzedniego wieczora i tak w porannym półmroku spieszyłem już uliczkami miasteczka, z aparatem na szyi, statywem pod pachą i plecakiem na tym, na czym się go zazwyczaj nosi. Celem było wzgórze zamkowe, a czas uciekał jak szalony. Miasteczko spało jeszcze i nie ma mu się, co dziwić była w końcu niedziela, a uszczuplony czas spania o godzinę dawał się odczuć. Panowała, więc zupełna cisza, zakłócana od czasu do czasu, z rzadka przejeżdżającymi samochodami. Dotarłem do murów zamku i rozpocząłem wspinaczkę na mury.
- Guten Morgen! - usłyszałem radosne powitanie z ust niewysokiej starowinki.
- Morgen! - Odpowiedziałem nie mniej ochoczo i radośnie.
Słoneczko pojawiło się już na horyzoncie i z każdą chwilą wznosiło się coraz wyżej, bezlitośnie odbierając panowanie nocy. Z każdym dniem pojawiała się chwilę wcześniej, by dać nam znać, że okras zimy dobiegł końca, a wielkimi krokami zbliża się lato.
- Piękny wschód - zagadnęła starsza pani - Widziałam z okna kuchni jak wstaje, więc szybko się ubrała i pospieszyłam tutaj gdzie widok najpiękniejszy. Nie myliłam się dzisiejsze przedstawienie będzie rzeczywiście piękne.
- Istotnie - zgodziłem się z moją rozmówczynią, której najwyraźniej nie przeszkadzało, że się nie znamy.
- A Pan, co tu robi? - zapytała, a ja zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno mogę tu stać.
- Fotografuję sobie.
- A to do gazety?
- Nie, raczej do szuflady...

Po 15 minutach pogawędki z miłą panią, poznałem historie miasteczka, które tak bezwiednie fotografowałem. Dowiedziałem się gdzie jest ratusz, który kościół jest który, gdzie stoi stary wóz strażacki. Wysłuchałem opowieści o zamku o tym jak został zniszczony, gdy mieszkańcy potrzebowali kamienia i kto nakazał odbudowę. Ale co ciekawsze, wyjaśnione mi zostało dlaczego, w całym mieście natykam się ciągle na posążki smoków, oraz, że gdy wieża jest ostrosłupem o podstawie siedmiokąta to żaden smok do niej nie wleci. Okazało się, że w mieście tym znajduje się muzeum smoków, a na ulicach chowały się one w każdym możliwym miejscu. Parę z nich udało mi się nawet uwiecznić. Ot, takie małe, niemieckie miasteczko treserów smoków...
Po niedługim spacerze i dość długie pogawędce, pożegnałem się z nowo poznaną przewodniczką i wróciłem do busa. Zjadłem śniadanie spakowałem się i ruszyłem dalej, do zamku o budzącej grozę nazwie Frankenstein. W blasku porannego słoneczka, okazał się on jednak wcale nie być ponurym, a widoki z jego wieży całkiem ciekawe. Była też restauracja z tarasem, a z tarasu widokiem na okolicę. Na obiad było jednak za wcześnie...
Na tym skończyła się moja weekendowa przygoda w Odenwaldzie. Nadszedł czas powrotu do domu, bo jutro to, co w każdy prawie poniedziałek... do pracy! O wiele jednak milsze są powroty do pracy, po aktywnie spędzonym weekendzie, z pięknymi widokami... Krótko mówiąc, po weekendzie w busie, czego sobie i wam życzę.
Do następnego!
Qbala Kapelusz
Ładnie to tak pani kłamać? Nie do szuflady, tylko na bloga :P
OdpowiedzUsuńwziął i mnie na kłamstwie przyłapał, no ładnie :)
Usuń