
Pomimo nocnej zmiany czasu, z zimowego na letni, o której zupełnie zapomniałem, udało mi się nie zaspać na wschód słońca. Miejscówkę znalazłem i zarezerwowałem sobie poprzedniego wieczora i tak w porannym półmroku spieszyłem już uliczkami miasteczka, z aparatem na szyi, statywem pod pachą i plecakiem na tym, na czym się go zazwyczaj nosi. Celem było wzgórze zamkowe, a czas uciekał jak szalony. Miasteczko spało jeszcze i nie ma mu się, co dziwić była w końcu niedziela, a uszczuplony czas spania o godzinę dawał się odczuć. Panowała, więc zupełna cisza, zakłócana od czasu do czasu, z rzadka przejeżdżającymi samochodami. Dotarłem do murów zamku i rozpocząłem wspinaczkę na mury.