sobota, 12 sierpnia 2017

Majorka - Dzień w którym spadł deszcz


Deszczowy dzień, pochmurny dzień i całkiem chłodny dzień. Jako że z plażowania nici, a także wędrówkowanie zakończone zostać może przemoczeniem, decyzja padła na jaskinie. W końcu do chodzenia pod ziemią niekoniecznie wymagane jest słońce i ogólny stan pogody jest raczej obojętny. Wzięliśmy auto i już po niespełna godzinie staliśmy w kolejce po bilet. Razem z trylionem innych człowieków, którzy wpadli na ten sam, mało oryginalny, przy tej pogodzie pomysł.







Gra okazał się warta świeczki, oraz zmiany karty pamięci w aparacie. Oddałem się fotografii, szybko zostając na końcu kolejki. Pospieszany przez panów z obsługi ledwo zdążyłem na podziemny koncert na łódce.





Z wolna wędrowałem korytarzami wydrążonymi w skale rękami mateczki natury. Poczciwa starowinka dała popis swojej twórczości, której piękno trudno oddać zdjęciami. Trudno też było nasycić się pięknem tego miejsca w zaledwie godzinę razem miliardem innych łaknących. Z coraz to, więc większymi oczami mijałem kolejne groty.





W końcu ujrzeliśmy znów światło dnia, a korytarze jaskiń uległy zakończeniu. Było południe, deszcz nie ustawał, a nawet przybierał na sile. Co więc robić dalej z tak mokro rozpoczętym dniem? W pobliżu jaskiń, znajdowało się wzniesienie z sanktuarium, a ponieważ w tej części wyspy nie przewidywaliśmy znaleźć się kolejny raz, pojechaliśmy w tym kierunku. Ten pomysł nie okazał się specjalnie mądry, ponieważ miejsce to słynęło głównie z przepięknego widoku na całą wyspę. Widok z racji na deszcz, mgłę i chmury został niejako przysłonięty. Pomysł był jednak, nad wyraz oryginalny i na miejscu byliśmy prawie sami. A widok?? Fotki?? No cóż, sądzę, że nie było tak źle i mają swój unikalny klimat...






Po zjedzonym obiedzie i fotopstrykach, pogoda niestety nie miała jeszcze zamiaru się zmieniać. Postanowione, więc zostało, że czas to będzie na lekturę i odpoczynek, a wieczorem..., a wieczorem się zobaczy...




I się zobaczyło... Piękny zachód słońca w Palmie, a także samą stolicę wieczorową porą, oraz port nocą. Zobaczyło się wąskie uliczki i kolebiące się statki, stado ludzi i ogrom żaglówek, piękne budynki i majestatyczne jachty.





Tym razem do hotelu wróciliśmy późno, ale nie przeszkodziło to pogłębić naszej znajomości z zaprzyjaźnionym już barmanem i ugruntować związek z dobrze już znaną buteleczką rumu, która z dnia na dzień stawała się jakby coraz bardziej pusta w środku. Mimo to każdego dnia witała mnie z coraz to szerszym uśmiechem..., a może to ja się uśmiechałem....

Do następnego!
Qbala Kapelusz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz